Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Antypiesza mania, zawsze w niedoczasie, BMKi do driftów i "trumny na kółkach" czyli "Wszyscy tak jeżdżą". Jaki jest polski kierowca?

Alicja Glinianowicz
Alicja Glinianowicz
Rozmawiamy z Bartoszem Józefiakiem, autorem reportażu "Wszyscy tak jeżdżą".
Rozmawiamy z Bartoszem Józefiakiem, autorem reportażu "Wszyscy tak jeżdżą". Bartosz Józefiak / Wydawnictwo Czarne
Wypadek na ulicy Sokratesa w Warszawie, w którym zginął 33-letni Adam, śmiertelne potrącenie kobiety w Białymstoku czy wstrząsający finał nocnego wyścigu w Jeleniej Górze, gdzie życie straciła dwójka pieszych - to tylko nieliczne tragedie drogowe, które poruszyły całą Polskę. Rozmawiamy z Bartoszem Józefiakiem, dziennikarzem, publicystą i autorem reportażu "Wszyscy tak jeżdżą", który w swojej książce wziął pod lupę problemy rodzimych dróg i stworzył portret polskiego kierowcy. "W czasie spotkań ze sprawcami wypadków zdałem sobie sprawę, że rozmawiam z ludźmi, którzy nie mają wyrzutów sumienia, oni nie byli skłonni przyznać się do winny" – mówi nam.

Spis treści

Alicja Glinianowicz: W reportażu pisze pan o tym, że w Polsce mamy problem z nazywaniem mordercami kierowców, którzy przekraczając prędkość, spowodowali śmiertelny wypadek. Boimy się tak ich nazywać czy jest to za duże słowo?

Bartosz Józefiak: Boimy się, bo w Polsce prawo nie nazywa ich mordercami. Adwokaci rodzin ofiar wypadków śmiertelnych, kiedy taki kierowca jechał 120 km/h w mieście, próbują forsować w sądzie, aby sprawców skazywać według przepisów dotyczących zabójstwa. W Niemczech w takich przypadkach grozi dożywocie, u nas najsurowszą karą jest osiem lat więzienia.

Wypadek na Sokratesa w Warszawie

Wyrok dla kierowcy bmw, który na ulicy Sokratesa w Warszawie, śmiertelnie potrącił 33-letniego Adama, można więc nazwać fenomenem w skali kraju?

Kierowca z Sokratesa dostał karę siedmiu lat i sześciu miesięcy więzienia. Rodzina ofiary wnioskowała, aby sądzić sprawcę, jak za zabójstwo. Dotychczas najwyższą karę otrzymał kierowca, który w Jeleniej Górze, ścigając się, śmiertelnie potrącił dwie osoby. Sąd skazał go na osiem lat więzienia. Zdecydowanie obydwa wyroki można nazwać fenomenami. Jeszcze parę lat temu kary za coś takiego były w zawieszeniu. Powoli to prawo się zmienia. I społeczeństwo się zmienia, nie ma już przyzwolenia na takie zachowanie.

Usprawiedliwialiśmy podświadomie sprawców?

Mamy w Polsce taki zamknięty krąg. Skoro wszyscy tak jeżdżą, wszyscy przekraczają prędkość, to myślimy, że nie mamy prawa krytykować kogoś, kto spowodował wypadek. Bo przecież "każdemu mogło się zdarzyć". Takie usprawiedliwianie się skończyło. Ten wypadek na Sokratesa był kluczowy, bo to się wydarzyło w Warszawie, a Polska jest bardzo warszawocentryczna. To zdarzenie uświadomiło ludziom, że coś jest nie tak.

Bo kierowca jechał 126 km/h?
Tak, to nie jest normalne zachowanie. To się nie mogło tak po prostu zdarzyć każdemu.

"Antypiesza mania"?

Po wypadkach często słyszy się tłumaczenie, że "pieszy sam wbiegł na jezdnię". Pisze pan, że mamy w Polsce antypieszą manię. Jak to rozumieć?

To jest mechanizm, który kojarzy mi się z obwinianiem kobiety za gwałt. To jest podobna narracja, w której sprawca, osoba występująca z pozycji siły, usprawiedliwiając się, zrzuca winę na słabszych.

Na pieszych?

Tutaj osoba jadąca samochodem jest zawsze silniejszą jednostką. Ta narracja obecna jest wszędzie. Była głośna kampania, żeby pieszy nie patrzył w telefon, kiedy przechodzi przez pasy. Ale badania pokazują, że wypadki spowodowane tym, że pieszy zagapił się w komórkę są naprawdę rzadkością. Chodzi o narrację samorządów, policji, władzy, że ci piesi stwarzają zagrożenie, bo z tymi telefonami chodzą, ale to nie jest trafne.

To kto stwarza zagrożenie?

Twarde dane pokazują, że kierowcy. Jednak ciężko grupom uprzywilejowanym – kierowcom, zaakceptować fakt, że mogli nie zatrzymywać się na pasach, a teraz z tych praw są stopniowo okrajani. To budzi opór i niechęć.

"Po prostu świeczka zgasła"

Jak w takim razie sprawcy wypadków mówią o tym, co się stało?

W czasie tych rozmów zdałem sobie sprawę, że spotykam się z ludźmi, którzy nie mają wyrzutów sumienia, oni nie byli skłonni przyznać się do winny. Pan Mariusz, który spowodował śmiertelny wpadek w Poznaniu przekonywał, że to piesi wtargnęli na jezdnię, choć nagrania z kamer pokazywały zupełnie, co innego.

A inni?

Kierowca auta dostawczego, który w Białymstoku śmiertelnie potrącił kobietę, za pierwszym razem w czasie rozmowy ze mną, popłakał się. Myślałem, że z poczucia winy, ale już przy drugim spotkaniu zrozumiałem, że on płakał nad sobą. Martwił się, że trafi teraz do więzienia. O kobiecie, która zginęła mówił, że "po prostu świeczka zgasła, że Bóg tak chciał", bo na tamtej ulicy wszyscy przekraczają prędkość. Jego zdaniem to był przypadek, że akurat to on w nią wjechał. Równie dobrze mogło się to przydarzyć kierowcy przed nim czy za nim.

Dlaczego sprawcy wypierają poczucie winy?

Moim zdaniem, dlatego że trudno jest sobie powiedzieć, że kogoś zabiłem, że to jest moja wina. Ludzie sobie z tym nie radzą, wiec działa mechanizm obronny – wyparcie. A do tego dotychczasowa narracja społeczna podpowiadała im, że można przerzucić tę odpowiedzialność na słabszych. To oni to robią i powtarzają, że piesi im wbiegli pod auto.

Albo, że ktoś jechał słabszym samochodem?

Tak. I taki gość, co po mieście jechał 120 km/h i walną kogoś, potem mi mówi, że to "tamten mu wyjechał jakimś starym tico".

Przypomina się sprawa wypadku na Mazurach, w którym zginęły dwie kobiety, jadące audi. Kierowca mercedesa, któremu nic się nie stało po zdarzeniu użył sformułowania, że po naszych drogach poruszają się "trumny na kółkach", a ludzie powinni – cytując "wziąć kredyt albo pożyczyć kasę i kupić bezpieczniejsze auto", a nie takie za trzy tysiące.

Tak, sprawa adwokata Paweł K. z Łodzi. Ten proces się dopiero toczy, zobaczymy co ustalą śledczy.

"Do dziś kłócę się o to z Bogiem"

Udało się Panu porozmawiać z niektórymi rodzinami ofiar. Co Panu zapadło najbardziej w pamięć?

Spotkanie z matką chłopaka potrąconego w Poznaniu, ogólnie najtrudniejsze były rozmowy z rodzicami. Stracić swoje dziecko to jest najgorsza rzecz na świecie. Paradoksalnie za te tragedie bardzo często obwiniają się nie sprawcy, a rodziny zmarłych.

Przecież nie ma w tym ich winy.

To absurdalne, ale najbliżsi często czują się winni, że nie przypilnowali, wypuścili kogoś z domu. Zastanawiają się czy mogli coś zrobić. Wielu moich rozmówców to religijne osoby, oni mi mówili, że się z Bogiem kłócą o to, dlaczego ich najbliżsi odeszli. Niektórzy powtarzali, że nie mają już po co żyć, że stracili wszystko, niemal jak traumy wojenne. Przez wysłuchanie tych rodzin zależało mi, aby przywrócić ludzką twarz tym tragediom. Przypomnieć, że na tych drogach giną przecież prawdziwi ludzie, z krwi i kości, że to nie są tylko nazwiska i statystyki. Rodziny cierpią, czasami się załamują.

Mówi Pan o wypadku w Jeleniej Górze, w którym zginęła Iza i Grzegorz?

Tak, synowie Izy nie chcieli ze mną rozmawiać, uszanowałem to. Jeden z tych chłopaków nie potrafił sobie poradzić i wyjechał za granicę.

Kluby fanów szybkiej jazdy i 140 km/h po mieście

Wypadek spowodował kierowca, biorący udział w nocnym wyścigu. Pan, zbierając materiał do książki, przeniknął do takiej społeczności. Jak wyglądają kluby fanów szybkiej jazdy?

Wszedłem do grupy incognito. Słuchając rozmów na tych zlotach to włos jeżył się na głowie. Uczestnicy przechwalali się, że po mieście jeżdżą 140 km/h. W momencie, gdy oni spotykają się na tych parkingach, to nie łamią prawa. Gadają, oglądają samochody i to jest super hobby. Póki jeżdżą po torach, czy zamkniętych przestrzeniach jest okey, wszystko jest dla ludzi. Znam człowieka, który sam ma BMKę do driftów, ale lata bokiem tylko na torach. Na co dzień jest statecznym ojcem, jeździ subaru i ma fotelik dziecięcy z tyłu.

Więc, gdzie zaczyna się problem?

Problemem jest, kiedy niektórzy przenoszą hobby na ulice. Najgorsze, że oni potrafią ścigać się spontanicznie w biały dzień. Członkowie tej grupy opowiadali mi np. że zdarza się, że podjeżdżają na skrzyżowanie, widzą, że obok staje ziomek, którego kojarzą ze spotkań albo po aucie jego widzą, że on też jest w tej subkulturze, dają sobie znak i na światłach "długa". To jest najniebezpieczniejsze. To się ewidentnie dzieje wszędzie – w Łodzi, Trójmieście, Toruniu, Lublinie. Także w Warszawie.

Jak trudne było dotarcie do takiej grupy?

Znalezienie grupy i ustalenie miejsca, gdzie będą nielegalne wyścigi, zajęło mi minut dziesięć, a nie wyglądam przecież, jak nastolatek, który chce się ścigać, więc nie było to jakoś przesadnie trudne. Wszyscy wiedzą, że młodzi ludzie się ścigają, a dlaczego policja nie jest w stanie z tym nic zrobić? Tego nie wiem. Organizatorzy łódzkich wyścigów mówili, że oni znają osobiście policjantów i ci funkcjonariusze przyjeżdżają po cywilnemu na wyścigi. Nie byłem w stanie tego zweryfikować, więc nie wiem czy to prawda, czy tylko przechwałki.

Kto zazwyczaj bierze udział w takich wyścigach?

Jest to domena raczej ludzi młodych. W tym środowisku ważniejsze jest, co ja sam zrobię z tym autem, jakie mam skille, niż to, że sobie kupię drogą furę. Tam istnieje podział między nowobogackimi, a tymi co sami podłubali przy samochodzie. To nie jest tylko ich hobby, ale często całe życie.

Nadmierna prędkość i zawsze w niedoczasie

Jednak nie tylko ludzie młodzi w podrasowanych furach powodują wypadki. Co gubi nas na tych drogach?

Badania i statystyki policyjne pokazują, że najczęstszą przyczyną wypadków jest przekraczanie prędkości. Jeździmy po prostu za szybko. 85 proc. kierowców przekracza prędkość przed przejściem dla pieszych.

Rodzi się pytanie – dlaczego jeździmy tak szybko?

Generalnie kierowcy jadą tak szybko, bo mogą. Mamy szerokie jezdnie. W miastach często jest po trzy pasy ruchu, które pozwalają się rozpędzić. W Polsce jest bardzo mało fotoradarów, więc kierowcy czują, że mogą. Do tego my po prostu zawsze się śpieszymy. Pracujemy najwięcej w Europie, zawsze jesteśmy w niedoczasie.

Czyli winny system, nie nasza natura?

Z tą naturą to też jest skomplikowane. Niektórzy szybko jadą, bo w ten sposób dowartościowują siebie, budują pozycję w grupie. Inni w ten sposób regulują stres. Coś nas zdenerwuje w pracy, to w drodze powrotnej bardziej przyciśniemy. Z badań wynika, że najczęściej do wypadków dochodzi w czasie popołudniowego szczytu, a większość sprawców tych zdarzeń to mężczyźni.

Warszawa za kółkiem

Zbierając materiał do książki, jeździł Pan po całej Polsce. Nie mogę nie zapytać na koniec, jak wypada Warszawa pod względem bezpieczeństwa na drogach na tle innych miast?

Moje doświadczenie jako kierowcy jest takie, że Warszawa jest bardzo zakorkowana. Co jest paradoksalne, ponieważ stolica ma najlepszą w całej Polsce komunikację miejską. Wielu warszawiaków nie musi korzystać z samochodów, a i tak to robi.

Warszawiak za kółkiem, jaki on jest?

Zdecydowany i pewny siebie. Na ulicach króluje tu siła.

Książka "Wszyscy tak jeżdżą", która ukazała się nakładem wydawnictwa "Czarne", to wielowymiarowy, gęsty reportaż o stanie umysłowym polskich kierowców. Premiera reportażu miała miejsce 28 czerwca br. roku.

od 16 lat
Wideo

Policyjne drony na Podkarpaciu w akcji

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na warszawa.naszemiasto.pl Nasze Miasto