Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Pożar w Rafinerii Czechowice - 45 rocznica. To był prawdziwy deszcz ognia [ZDJĘCIA]

Łukasz Klimaniec
Akcja gaszenia pożaru rafinerii w Czechowicach-Dziedzicach trwała blisko 70 godzin. Kosztowała życie 37 osób.
Akcja gaszenia pożaru rafinerii w Czechowicach-Dziedzicach trwała blisko 70 godzin. Kosztowała życie 37 osób. Tadeusz Patan / archiwum Kroniki Beskidzkiej
Pożar w Rafinerii Czechowice. Nagle zrobiło się cicho, a wokół jakby zabrakło powietrza. Zaraz potem strasznie rąbnęło... 45 lat temu płonęła rafineria w Czechowicach-Dziedzicach. Zginęło 37 osób.

Poskręcane tory, szkielety spalonych samochodów, zwęglone ciała i ogromne kłęby czarnego dymu unoszące się znad rafinerii Czechowice. Wiele osób wspomina łunę, jaką dało się zobaczyć z odległości kilkunastu kilometrów.

Pożar w Rafinerii Czechowice - 45 rocznica. Droga płonęła, a z góry leciał deszcz ognia [ZDJĘCIA]

O tragicznym pożarze czechowickiej rafinerii nafty, jaki wybuchł 26 czerwca 1971 roku, nie potrafię pisać obojętnie. W akcji gaśniczej brał udział mój tata - Andrzej Klimaniec, który tamtego dnia, jako młody chłopak, wraz z kilkoma ochotnikami OSP Zabrzeg, zaraz po zakończonych ćwiczeniach przy miejscowej remizie, na widok czarnego słupa dymu unoszącego się nad Czechowicami-Dziedzicami, pojechał do pożaru. Był tam w chwili, gdy eksplodował zbiornik. Ani on, ani nikt inny w pierwszych godzinach akcji nie zdawał sobie sprawy z powagi zagrożenia.

- Człowiek nie wiedział, co go czeka - mówił mi przed laty nieżyjący już Franciszek Waloszczyk, ówczesny komendant gminny straży pożarnej w Czechowicach-Dziedziach. - Dopiero, gdy zobaczyłem kłęby dymu, zrozumiałem, że sytuacja jest bardzo poważna. Po uderzeniu pioruna alarmowaliśmy wszystkich. Jednostki zaczęły się zjeżdżać. Rozpoczęła się walka z ogniem. Trwała do północy, do chwili wybuchu - opowiadał.

Piorun rozpętał piekło

26 czerwca 1971 roku około 17.00 w okolicy Czechowic-Dziedzic pojawiła się burza. Na terenie rafinerii trwało akurat przetaczanie ropy ze zbiornika na oddział destylacji. Mimo burzy nie przerwano przetaczania, bo obowiązujące przepisy wewnętrzne nie przewidywały tego wtedy. Piorun uderzył w zbiornik o 19.50. I rozpętało się piekło.

Na ratunek przybyły jednostki zawodowe z Bielska-Białej, oraz mnóstwo OSP - m.in. z Czechowic, Bestwiny, Zabrzega i Mazańcowic.

- Wjechaliśmy na teren zakładu przez bramę od strony ul. Barlickiego i dojechaliśmy w rejon ówczesnego wydziału destylacji. Zgłosiliśmy się do dowódcy, który skierował nas do akcji chłodzenia zbiornika - mówi Andrzej Klimaniec.

Schładzał zbiornik tuż obok tego, który płonął. Strażacy stali po kostki w wodzie i pianie. Ze względu na wysoką temperaturę, jaka panowała, musieli się często zmieniać.

Wybuch nastąpił w chwili, gdy wydawało się, że pożar zostanie zażegnany. Tej nocy w akcji gaśniczej brało już udział 18 sekcji zawodowych i 24 jednostki OSP. Strażacy zmniejszyli powierzchnię palącej się ropy, zabezpieczyli też sam zbiornik. Dochodziła 1.20.

Najpierw ropa zabulgotała w płonącym zbiorniku, głośno i złowrogo. To był sygnał do ucieczki, ale nie wszyscy ratownicy go usłyszeli. A nawet ci, co słyszeli, nie byli już w stanie się uratować. Rozległ się świst, jak artyleryjskiego pocisku, i niebo rozświetliła żółto-pomarańczowa jasność, oślepiająca aż do bólu.

Po wybuchu zbiornika, w którym zmagazynowano 8.850 ton ropy, ściana ognia w ułamkach sekundy połykała ludzi. Inni płonęli jak pochodnie, biegnąc przed siebie, byle dalej od tego piekła. Płonący zbiornik gwałtownie wyrzucił gejzer palącej się ropy w różnych kierunkach, na odległość od 100 do 250 metrów. Opadając na ziemię, świecąca ropa zapalała ludzi, auta.

To jedna z najtragiczniejszych katastrof w historii polskiego pożarnictwa po drugiej wojnie światowej, wielka katastrofa przemysłowa, której rozmiar długo skrywały władze. Na skutek pożaru i eksplozji zginęło 37 osób, a ponad 100 zostało rannych, w tym wielu ciężko poparzonych.

- Przed samym wybuchem wyszedłem na wał. Pamiętam, że nagle zrobiło się cicho, ziemia jakby zaczęła drżeć, a wokół przez chwilę jakby zabrakło powietrza. Usłyszeliśmy syczenie w zbiorniku. Padła komenda „wycofać się!”. Wtedy strasznie rąbnęło… - mówi Klimaniec.

Wspomina, że uciekał razem z Ludwikiem Puchałką, strażakiem-ochotnikiem z Zabrzega, w kierunku bramy zakładu, którą razem wjechali - nie znali w końcu terenu rafinerii. Uciekając rozdzielili się. Andrzej Klimaniec wspomina, że teren był trudny, bo gdzieniegdzie były wykopane rowy.

- Przede mną wszystko się paliło - droga asfaltowa, wozy strażackie, a z góry leciał deszcz ognia. Człowiek był w szoku. Jeden z przejeżdżających wozów otworzył z tyłu beczkę i zaczął wylewać wodę. Strażacy z tego wozu wciągnęli mnie do niego. Byłem oszołomiony i nie wiedziałem, co się dzieje. Nawet nie wiem, jak wyjechaliśmy - opowiada.

Ropa wskutek wybuchu została wyrzucona w różnych kierunkach na odległość od 90 do nawet 200 metrów. Wszyscy, którzy znajdowali się w obrębie obwałowań zbiornika oraz kilka metrów poza nim, zginęli. Wśród nich Ludwik Puchałka, który uciekał razem z Andrzejem Klimańcem.

Wybuch zabrał życie 33 osób. W wyniku ciężkich oparzeń zmarło jeszcze czterech ratowników. Bilans pożaru był potworny - 37 zabitych i 105 rannych.

- Nikt z nas nie wiedział, że sytuacja jest taka poważna. Do akcji wpuszczono wszystkie jednostki - i zawodowe, i ochotnicze. Dopiero po przybyciu większej ilości zawodowych jednostek Państwowej Straży Pożarnej, nas, ochotników, odwołano z akcji - mówi Andrzej Klimaniec.

Walkę z żywiołem udało się wygrać we wtorek 29 czerwca po około 70 godzinach akcji gaśniczej. Potrzebnych było jednak blisko 50 jednostek z ciężkim sprzętem gaśniczym, w tym z Czechosłowacji.

Ludzie pamiętają

Choć od pożaru minęło już 45 lat, wydarzenia z czerwca 1971 roku ciągle żyją w pamięci mieszkańców Czechowic-Dziedzic i okolic. Zwłaszcza w rodzinach, które straciły bliskich - męża, ojca, brata, syna, córkę. W Zabrzegu i Mazańcowicach pamiętają o młodziutkiej Halinie Dzidównie, która zjawiła się z druhami OSP Mazańcowice, by gasić pożar i zginęła w wybuchu. Jej historię przypominają zawody memoriałowe.

W Kaniowie, którego czterech mieszkańców zginęło w pożarze (m.in. nauczyciel chemii i fizyki Wilhelm Budniok, który był także opiekunem harcerzy - red.), powstał pomysł wydania albumu poświęconego ofiarom i ich rodzinom. Jego autorem jest Michał Kobiela, mieszkaniec Kaniowa, który docierał do strażaków biorących udział w akcji, a także do rodzin, które w pożarze straciły bliskich. Prosił o spisanie wspomnień, zdjęcia, relacje. W efekcie powstał niezwykły album „Tym, którzy odeszli...” Aktualnie trwają prace nad wydaniem drugiego tomu i zbiórka pieniędzy na ten cel.

O tragedii pamiętają przede wszystkim w Czechowicach-Dziedzicach, gdzie w najbliższą niedzielę z okazji 45-rocznicy pożaru, w kościele pw. NMP Królowej Polski na Lesisku o 11.10 zostanie wyemitowany 13-minutowy film, niepokazywany wcześniej w mieście, dokumentujący akcję gaśniczą w rafinerii. O 11.30 zostanie odprawiona msza w intencji poległych (zamówiona przez zarząd Lotos Terminale), po której uczestnicy przejdą pod pomnik ofiar, by złożyć kwiaty.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na czechowicedziedzice.naszemiasto.pl Nasze Miasto