Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Dramat w Żorach. Cztery rodziny straciły dach nad głową! Ich mieszkania spłonęły w pożarze. Jak ludzie pomagają pogorzelcom?

Ireneusz Stajer
Ireneusz Stajer
Aleksandra Trzeciak w zniszczonym przez pożar mieszkaniu
Aleksandra Trzeciak w zniszczonym przez pożar mieszkaniu Ireneusz Stajer, materiały nadesłane
Potrzebna pomoc. Samotna matka dwójki dzieci Aleksandra Trzeciak z Żor straciła cały dobytek w niedawnym pożarze mieszkania przy ulicy Wodzisławskiej. Raptem cztery miesiące wcześniej zmarł ojciec 13-latka i 11-latki. Teraz spotkało ich drugie nieszczęście. Pani Aleksandra żali się, że nie otrzymała pomocy z miasta. Zaproponowano im mieszkanie zastępcze w zasobach komunalnych na osiedlu Gwarków, ale nie skorzystała ze względu m.in. bardzo niski standard lokum. Ruszyła zbiórka na pogorzelców, których nie stać na wynajęcie mieszkania na wolnym rynku. Kobieta musi kupić też wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy, bo nie mają nic. Ruszyła już zbiórka pieniędzy na cztery rodziny pogorzelców, które musiały opuścić budynek przy Wodzisławskiej.

Po pożarze mieszkania na drugim piętrze budynku przy ulicy Wodzisławskiej w Żorach Aleksandra Trzeciak z dwojgiem dzieci nie ma się w zasadzie gdzie podziać. Wynajmowała lokum na poddaszu, które obecnie nie nadaje się do użytku. Zniszczony przez płomienie dach strażacy tymczasowo nakryli folią, pomieszczenia są przelane wodą. W mieszkaniu jest strasznie zimno, bo odłączono je od centralnego ogrzewania oraz odcięto wszystkie instalacje poza zimną wodą.

od 16 lat

Kobieta z dziećmi znalazła tymczasowo dach nad głową u swojej matki w bloku na żorskim osiedlu Powstańców Śląskich. Żali się, że miasto zaproponowało jej lokum zastępcze o bardzo niskim standardzie na mającym nie najlepszą opinię osiedlu Gwarków, w oddalonej o sześć kilometrów od centrum dzielnicy Rój.

Pożar zniszczył wynajmowane przez samotna matkę mieszkanie, ZDJĘCIA**kliknij TUTAJ!**

Pogorzelcy z Żor nie mają nic

- Mieszkanie u mamy to chwilowe rozwiązanie. Dzieci nie dysponują tam swoim miejscem, nie mają gdzie odrobić lekcji. Syn niedługo przystąpi do egzaminu ósmoklasisty i będzie startował do liceum. Zamiast się uczyć, sprząta po pożarze. 11-latka i 13-latek są bardzo zestresowani, bo całkiem niedawno mieli dwa traumatyczne przeżycia – mówi ich matka.

- Aktualnie zbieramy to, co pozostało z naszych rzeczy i wynosimy w workach. Większość zabawek, ubrań, przedmiotów codziennego użytku trzeba będzie wyrzucić, są przeniknięte dymem i wodą – dodaje.

Jak zaznacza, w tym całym nieszczęściu są jeszcze dodatkowe wydatki. Same worki kosztowały ją ponad 100 złotych. Ludzie przynoszą kartony, by mogła zapakować do nich trochę rzeczy. Ale to się też kończy.

- Utrzymujemy się tylko z mojego wynagrodzenia z pracy i 500 plus na dzieci. Nie przyznano mi jeszcze renty rodzinnej po zmarłym ojcu. Koszty wynajmu mieszkania na wolnym rynku przekraczają moje finansowe możliwości. W banku kobieta z dwojgiem dzieci nie dostanie też takiego kredytu, który pozwoli na zakup mieszkania – wskazuje pani Aleksandra.

Wszystko muszą kupić

Przyjaciel rodziny Sławomir Bitner mówi, że kobieta szuka lokum o w miarę przyzwoitym standardzie. Pani Aleksandra myśli głównie o dzieciach, którym pragnie zapewnić godziwe warunki.

- Chodzi o mieszkanie z dwoma pokoikami, gdzie mogłyby spokojnie zasnąć i odrobić lekcje. Ich biurka, krzesła zniszczył pożar, wszystko trzeba będzie kupić. Ola nie tylko straciła cały dorobek życia, ale ponosi dodatkowe koszty związane z zakupem choćby ubrań czy przeprowadzką – zaznacza pan Sławomir.

Rodzina prosi dobrych ludzi, firmy o wsparcie. Można podarować meble dla dzieci, materace do spania, środki czystości, kartony, gdzie poupychają swój skromny dobytek. Bardzo też liczą na pomoc w przenoszeniu i transportowaniu rzeczy, które nie zostały całkowicie zniszczone… Po iluś tam wędrówkach z drugiego piętra na parking i z powrotem nogi i ręce odmawiają posłuszeństwa. Może ktoś znajdzie miejsce, gdzie dałoby się zmagazynować te rzeczy. Do rodziny należą też koty, które cudem uratowano z pożaru – schowały się w szafie. Zwierzęta pełnią rolę m.in. czworonożnych terapeutów dla 11-latki, która choruje.

Jak ludzie pomagają pogorzelcom z Żor?

- Mogę liczyć tylko na bliskich i znajomych, harcerzy, kolegów z pracy i liceum. Że ktoś po pracy poświęci swój własny czas i przyjdzie nam pomóc. Gdyby nie dobroć Sławka oraz innych dobrych ludzi, nie miałabym gdzie postawić tych rzeczy, które udało się uratować. Mieliśmy sporo książek, trzeba będzie je wyrzucić. Śpię po dwie – trzy godziny dziennie, bo martwię się o dzieci – podkreśla żorzanka.

Podczas pożaru stała z dziećmi na dworze i patrzyli jak ich mieszkanie ginie w ogniu. Mimo tak potwornych zniszczeń pani Aleksandra dziękuje strażakom. Przyjechali bardzo szybko i gasili tak, by zniszczenia były jak najmniejsze. Nie dało się ich uniknąć, trzeba było rozpruć dach. Spalona wełna mineralna spadała na rzeczy domowników, siejąc spustoszenie.

Miasto Żory nas nie wspiera

Czy i jak samotnej matce pomogło miasto Żory?

- Nie otrzymałam od miasta żadnej pomocy finansowej. W trakcie akcji gaśniczej poczęstowano nas jedynie ciepłą herbatą. Było też pytanie, czy mamy się gdzie zatrzymać na jedną noc? Nikt się zapytał od tamtej pory, czy potrzebuję worki, kartony czy kontener na zniszczone rzeczy – podkreśla pani Aleksandra.

- Przydałaby się jakaś nagrzewnica, dmuchawa, by w mieszkaniu dało się jakoś pracować – dopowiada pan Sławomir.

W pomieszczeniach jest bardzo zimno, a każdą rzecz trzeba obejrzeć i przeznaczyć do dalszego użytku lub wyrzucenia. Ręce sztywnieją po pół godziny. Samo segregowanie rzeczy oraz i wywózka potrwa z dwa tygodnie. Wszystko robili niemal po ciemku, przy wsparciu latarek. Wczoraj (2 marca), właściciel budynku przyniósł pogorzelcom lampę na kablu.

- Nie odwiedził nas nikt z miasta, żeby zobaczyć jak żyjemy, zapytać czy nam czegoś nie potrzeba - mówi pani Aleksandra.

- Mogliby dostarczyć jakieś wiadro, płyny czyszczące. Nic takiego nie ma miejsca. Nie ma prądu, gazu, ani nawet ciepłej wody, by umyć te rzeczy. Nie możemy tu sobie zrobić nawet ciepłej herbaty – oznajmia pan Sławomir.

Miasto Żory: mamy tylko cztery wolne lokale

Dyrektor Zarządu Budynków w Żorach Miejskich Joachim Gembalczyk odpowiada, że zaproponował pogorzelcom mieszkania na osiedlu Gwarków, bo tylko takimi dysponuje. W zasobach miasta, w nadzwyczajnych sytuacjach takich jak pożar są cztery lokale. Wszystkie zostały wyremontowane, ale ich standard rzeczywiście nie jest zbyt wysoki.

- Nie mamy wolnych mieszkań w centrum Żor czy choćby bliżej centrum – ucina dyrektor.

Jak dodaje, w mieście czeka się na komunalne czy socjalne lokum średnio pięć lat.

Udało nam się porozmawiać również z prezydentem Żor. Waldemar Socha radzi, aby po pierwsze pogorzelcy złożyli wniosek do Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej o przyznanie zasiłku celowego, który wynosi obecnie 6 tys. złotych. W uzasadnionych przypadkach można też wystąpić o tymczasowe lokum w hotelu, a takim na pewno jest sytuacja w jakiej znalazła się samotna matki z dwojgiem dzieci – poszkodowani w pożarze.

W pożarze budynku przy Wodzisławskiej ucierpiały cztery rodziny. Wszystkie straciły dach nad głową. Ruszyła już zbiórka pieniędzy dla nich, muszą przecież zaczynać od nowa. Potrzeba 600 tysięcy złotych.

Pieniądze można wpłacać na https://pomagam.pl/4ennfr

Aleksandra Trzeciak w zniszczonym przez pożar mieszkaniu

Dramat w Żorach. Cztery rodziny straciły dach nad głową! Ich...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na zory.naszemiasto.pl Nasze Miasto