Ministerstwo Śledzia i Wódki w Żorach otwarte. Przyszli klienci, ale i policja
Właścicielka kolejnego lokalu w Żorach zdecydowała się na otwarcie pomimo rządowych obostrzeń związanych z pandemią koronawirusa. Wszystko przez brak środków do życia. W piątek (26.02) po godz. 18 zostały otwarte drzwi Ministerstwa Śledzia i Wódki przy Rynku. Nie brakowało zainteresowanych klientów.
Dezynfekowali dłonie na wejściu, następnie w maseczkach zamawiali napoje, przekąski i siadali przy odkażonych stolikach.
- Powiew normalności. Uważamy, że lokale gastronomiczne powinny działać w pewnym reżimie sanitarnym - usłyszeliśmy od pierwszych klientów Ministerstwa Śledzia i Wódki w Żorach.
O pandemii koronawirusa przypominają na terenie lokalu liczne punkty do dezynfekcji dłoni, tabliczki informujące o konieczności zasłaniania ust i nosa. Na zdezynfekowanych stolikach można przeczytać "odkażone". W maseczkach pracuje też obsługa, a do środka ma być wpuszczana ograniczona liczba osób, aby utrzymywać dystans.
Właścicielka przyznała, że jest zdenerwowana, bo spodziewa się kontroli. Cieszyła się jednak z obecności gości. Podkreślała. że jej praca jest przede wszystkim wśród ludzi.
Nie tylko klienci zawitali do Ministerstwa Śledzia i Wódki. Kilkadziesiąt minut po otwarciu przyszli czterej policjanci. Wcześniej w okolicach lokalu widać było radiowóz. Wizyta funkcjonariuszy przebyła w spokojnej atmosferze. Mundurowi dokonali oględzin lokalu, a następnie spisali dane właścicielki.
Przypomnieli też o trwającej pandemii, obowiązujących przepisach i zaapelowali o przestrzeganie reżimu sanitarnego. Następnie opuścili lokal. Trwało to wszystko kilka minut.
"Nie mam innego wyjścia"
Jeszcze przed otwarciem właścicielka tłumaczyła, że została do tego zmuszona trudną sytuacją finansową. Jest pod ścianą.
- Nie mam za co żyć. Jesteśmy zamknięci od października bez żadnych perspektyw. Na rozwój lub czarną godzinę odłożone miałam 100 tysięcy złotych. Pozostało mi 15 złotych. Moja działalność jest stosunkowo nowa. Nie mam szans na kredyt. Sama mam już długi. Zapożyczam się u rodziny i znajomych, żeby wszystkiego nie stracić. Nie mam innego wyjścia, muszę otworzyć lokal i zacząć zarabiać - mówiła Aleksandra Tlatlik, przedsiębiorczyni z Żor.
Miesięczny koszt utrzymania lokalu to 15-20 tysięcy złotych (czynsz, opłaty, podatki). Niestety, ze względu na jego specyfikę nie jest możliwa działalność na wynos. Przedsiębiorczyni podkreśla, że nie załapała się na żadną pomoc ze strony państwa.
- Dlaczego tylko branża gastronomiczna ma ponosić konsekwencje tego wszystkiego? Lokale spokojnie mogłyby działać w pewnym reżimie sanitarnym - wskazuje pani Aleksandra.
Właścicielka lokalu uważa, że zamknięcie branży gastronomicznej jest niezgodne z prawem, bo działalność gospodarczą zapewnia Konstytucja RP.
- Nie może też być tak, że jedni działają, a inni nie mogą. Nawet otwarto kasyna. Nie ukrywam, na początku bałam się otwierać, trzęsły się ręce. Jednak otrzymałam wsparcie ze strony przedsiębiorców, którzy już się otworzyli. Wspiera mnie Strajk Przedsiębiorców. Wyroki sądów wobec kar nakładanych na otwarte lokale też nie pozostawiają złudzeń, że to wszystko jest nielegalne. To nie jest stan klęski żywiołowej. Jestem świadoma swoich praw - usłyszeliśmy.
Wyniki II tury wyborów samorządowych
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?