To nasz Anioł. Zawsze nam pomaga i nie zapomina o naszych urodzinach i Świętach. Dlatego czujemy, że na pana Roberta w każdej chwili możemy liczyć - mówi nam anonimowo jeden z niepełnosprawnych mieszkańców Żor, któremu od 30 lat pomaga Robert Greń.
Dlaczego pan Robert zdecydował się wspierać mieszkańców bezinteresownie? - Zacząłem opiekować się ludźmi w 1982 roku, kiedy wróciłem z więzienia. Byłem internowany. Wtedy postanowiłem służyć ludziom. Czułem taką wewnętrzną potrzebę, że muszę dawać coś z siebie osobom potrzebującym. Tak jest do dzisiaj - mówi pan Robert.
Pierwszą osobą, którą spotkał na swojej drodze, była pani Foltyn, mieszkanka ul. Dworcowej. - Któregoś dnia szedłem ulicą i postanowiłem, że wejdę do domku przy torach. Coś mnie tam skierowało. Wszedłem do środka i zobaczyłem kobietę. Zapytałem, czy nie potrzebuje pomocy. A ona odpowiedziała: "Synku, ty mi z nieba spadłeś. Ja od trzech dni nie jadłam" - wspomina pan Robert. Jak się okazało, sąsiad kobiety wyjechał, ale nie przyniósł jej chleba. - Kobieta dała mi pieniądze, żebym kupił jej coś do jedzenia. Byłem zupełnie obcym człowiekiem, ale ta pani mi zaufała. Po chwili wróciłem z chlebem, masłem, mąką - dodaje pan Robert.
Tak rozpoczęła się praca dobroczynna pana Roberta, która trwa już 30 lat. - Potem była pani Jurczykowa z Armii Czerwonej. Kobieta była na rencie. Wcześniej pracowała w hucie, ale oślepła. Zaprowadzałem ją do kościoła. Przywoziłem jej drzewo i węgiel. Na Szczejkowickiej pożyczałem konia, wypożyczałem wózek i rozwoziłem drzewo do niej i też do innych ludzi. Ta kobieta traktowała mnie jak syna. Mimo że nie widziała, to robiła przepyszne placki ziemniaczane. Zmarła w 1993 roku. Zrobiłem jej pogrzeb, podobnie jak wielu innym mieszkańcom, którymi się opiekowałem - mówi pan Robert.
W latach 1985-1995 pan Greń pomógł ok. 20 osobom. Był wtedy tzw. społecznym opiekunem miasta Żory. Specjalną legitymację otrzymał nawet od prezydenta. - Dzięki temu, że mnie internowali przenieśli mnie w ZWUS-ie z kuźni do kotłowni. Byłem szczęśliwy, że mnie tam dali. Pracowałem w nocy, a potem za dnia mogłem pomagać. Trochę się przespałem, a potem chodziłem od jednego do drugiego dziadka. Ludzie z opieki społecznej mnie znali i podpowiadali, kto potrzebuje pomocy. Poświęcałem się, to zawsze dodawało mi skrzydeł - mówi pan Robert.
Nie sposób zliczyć, ilu dokładnie osobom do dziś pomógł. Wspierał też rodziny wielodzietne z terenu Żor i z sąsiednich miast, sam w domu z żoną gotował obiady, a potem zanosił je potrzebującym. Raz nawet pojechał do Katowic, aby zdobyć dofinansowanie do zakupu wózka elektrycznego dla pana Norberta z 700-lecia, chorego na stwardnienie rozsiane.
Od lat jeździ też np. do dwóch braci inwalidów - Jana i Andrzeja, dawnych górników z Pniówka, którzy teraz cierpią na zanik mięśni. Potrafi być u nich przez miesiąc i dzień w dzień zajmować się chorymi - sprzątać im dom, gotować, pomagać w codziennej toalecie. To chwila wytchnienia dla siostry braci, która może zrobić sobie krótkie wakacje od pomocy braciom. Dziś pan Robert pomaga na co dzień m.in. staruszkowi z ul. Pszczyńskiej i panu Henrykowi z ul. Ogrodowej, który jeździ na wózku inwalidzkim.
Greń mógł być "pierwszym Małyszem". Pochodzi z Wisły. Szkołę zawodową ukończył jako kowal. Przyjechał do pracy do Żor, bo jego ojciec nie chciał, żeby skakał na nartach. - Byłem dobry w te "klocki", ale ojca musiałem słuchać. Teraz chcę pomagać ludziom aż do śmierci, póki starczy sił - mówi Greń. KAKA
Wkrótce na naszym portalu zory.naszemiasto.pl przeczytasz o wspomnieniach z internowania pana Roberta.
Jak przygotować się do rozmowy o pracę?
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?